Nierentowne inwestycje w sport

Nierentowne inwestycje w sport

Wiele mówi się ostatnio o tym, że potrzeba w Polsce krytego toru do łyżwiarstwa szybkiego. Ale czy taka inwestycja może się zwrócić? Przyjrzeliśmy się kilku innym i nie wygląda to ciekawie…

W 2013 r. Stadion Narodowy zanotował 15 mln zł strat, co… uznano za sukces, bo jeszcze rok wcześniej spodziewano się, że najdroższy obiekt Euro 2012 będzie na minusie 21 mln zł. Wybudowany za 2 mld zł kolos nie jest jednak jedynym obiektem sportowym w tym kraju, który więcej kosztuje niż przynosi.

Najszybszym bankrutem w kraju nazywany jest tor kolarski w Pruszkowie. Wybudowano go za 91 mln zł (choć budowa miała kosztować 49 mln zł) i mimo peanów na jego temat okazuje się, że nie znalazł się sprawny menedżer do zarządzania obiektem. Dziś BGŻ Arena (nazwa pozostała, choć bank wycofał się ze sponsoringu) jest obciążony hipoteką, długami i jego sytuacja nie jest zbyt ciekawa.

Niemało kosztowały też tzw. orliki – czyli boiska budowane w gminach. Przez pięć lat wybudowano ich ponad 2,5 tys., a łącznie kosztowały one prawie miliard złotych. Jedne cieszą się sporym obłożeniem, z innych nie korzysta prawie nikt, o finansowym spinaniu się inwestycji nie ma co wspominać.

Oczekiwanych dochodów nie przynoszą także w wielu miastach baseny. Ambicje gminnych włodarzy doprowadziły do tego, że mniejsze lub większe aquaparki budowano w wielu miejscach, w których inwestycja taka nie miała żadnych szans się zwrócić. W efekcie baseny m.in. w Andrychowie, Krapkowicach czy Trzebnicy. Problemy mają jednak nie tylko baseny w małych miastach. Po milionie złotych rocznie traciły baseny w Pile i Suwałkach, a łódzki aquapark w 2010 r. stracił ok 3 mln zł. Niedochodowa jest też największa pływalnia na warszawskim Targówku, gdzie miasto dokłada także do hali sportowej.

Obiekty wybudowane przed laty są w jeszcze gorszej sytuacji, bo nie dość, że nie generują zysków, to ich stan woła czasem o pomstę do nieba. W trudnej sytuacji jest m.in. basen
w Ostrowie Wlkp, który lata świetności ma dawno za sobą.

Tego typu inwestycje to problem poważniejszy niż mogłoby się wydawać. Nie chodzi bowiem
o to, że sam basen na siebie nie zarabia – straty musi ktoś pokryć i zwykle robi to gmina lub specjalna spółka do niej należąca, a dodatkowo często trzeba jeszcze spłacać kredyt zaciągnięty na budowę obiektu.

W pierwszym półroczu 2013 r. gdyńska hala widowiskowo-sportowa przyniosła prawie 1 mln zł straty (0,5 mln zł rok wcześniej) – widzicie więc, że budowanie obiektów sportowych w celach zarobkowych to bardzo ryzykowna gra.