4,4 tys. osób złożyło w pierwszym kwartale wnioski o kredyty z dopłatami w ramach Mieszkania dla Młodych. Najwięcej chętnych było w Warszawie, Gdańsku i Poznaniu.
Z 4 395 wniosków o dopłaty złożonych w pierwszych trzech miesiącach 2014 r. aż 476 dotyczyło nieruchomości kupowanej w stolicy – to prawie 11 proc. W tym samym czasie w Gdańsku było ich 373, a w Poznaniu 243. Jak dodać do tego mieszkania kupowane w gminach sąsiadujących z tymi miastami to wychodzi łącznie, że w tych trzech aglomeracjach złożono 1529 wniosków, co stanowi ponad jedną trzecią wszystkich wniosków. W ujęciu wartościowym jest to 39,2 mln zł. Czyli prawie 40 proc. wszystkich pieniędzy w ramach Mieszkania dla Młodych trafia do tych trzech aglomeracji.
A co z resztą kraju? Niestety, program MdM ma jedną podstawową wadę: dopłatę dostać można tylko do mieszkania kupowanego od dewelopera. A działalność deweloperów koncentruje się w dużych miastach, bo to tam budowanie mieszkań jest najbardziej opłacalne.
W mniejszych miejscowościach (a nawet w niedużych miastach wojewódzkich) kupujący są skazani na rynek wtórny lub samodzielną budowę domu, a w takim wypadku dopłaty od skarbu państwa dostać nie można. Na przykład na zakup mieszkania w Opolu BGK dostał 23 wnioski, w Gorzowie Wlkp. 42, a w Rzeszowie – 43.
Okazuje się także, że w dużej mierze fikcją są dopłaty do nowych domów. Warunki ustawy są najczęściej zbyt trudne do wypełnienia i w efekcie tylko 1 proc. wniosków kredytowych dotyczy domów jednorodzinnych. Zdecydowana większość domów w naszym kraju budowana jest tzw. systemem gospodarczym, a i tutaj na dopłaty szans nie ma.
Warto też zwrócić uwagę, że relatywnie niewiele osób korzysta z wyższych (15 proc., a nie 10 proc.) dopłat. Aż 55 proc. wnioskujących o dopłaty małżeństw i 94 proc. osób samotnych nie ma dzieci, co oznacza, że mogą dostać tylko 10-proc. dopłatę.