Raty zero procent – hit czy kit?

Raty zero procent – hit czy kit?

Kupujesz telewizor, a wielką czcionką atakują Cię „raty zero procent!”. Kusi? Pewnie, że kusi, ale diabeł tkwi w szczegółach. Jeśli kosztu kredytu nie bilansują dodatkowe opłaty (prowizje, ubezpieczenia), to istnieje duża szansa, że został on ukryty w cenie produktu.

Widząc ofertę „raty zero procent” należy przede wszystkim zweryfikować, co owo zero procent oznacza. Zerowe oprocentowanie i brak odsetek wcale bowiem nie muszą oznaczać, że koszt kredytu rzeczywiście będzie zerowy. Istnieje bowiem wiele sposobów na to, by banki i tak zarobiły.
Przede wszystkim jest to prowizja za udzielenie kredytu. Jest ona płacona już na wstępie, a jej wysokość zależy od banku.

Coraz częściej jednak bank zamienia prowizję na polisę ubezpieczeniową. Może to być ubezpieczenie na życie, może być np. od utraty pracy – sposobów jest wiele. Spektrum dodatkowych kosztów do kredytu jest bardzo szerokie. W niektórych przypadkach, nawet przy zerowym oprocentowaniu, łączny koszt kredytu wynikający z dodatkowych opłat dochodzi do 20 proc. w skali roku lub nawet tę wartość przekracza.

Czasem sposób na to, by klient więcej zarobił jest jeszcze bardziej wyrafinowany. Np. bank wymaga podpisania umowy o kartę kredytową. Mamy więc darmowy kredyt, ale musimy do niego wziąć kartę kredytową, która będzie już kosztować, np. kilka złotych miesięcznie. W niektórych sklepach zdarzają się sytuacje, w których z rat zero procent można skorzystać, ale tylko jeśli klient do sprzętu dokupi dodatkową gwarancję. W sumie koszty i tak poniesie.

Czasami bywa tak, że skorzystanie ze zwykłego kredytu gotówkowego lub zadłużenia na karcie będzie dla klienta korzystniejsze niż „raty zero procent”. Po prostu pamiętajcie, by nie wierzyć reklamom i wszystko zawsze na spokojnie przeliczyć.